Dzień 7 - Wtorek 08.09.98| poprzedni dzień| dzień następny

Kartoflisko - popas w TituWyjeżdżamy wcześnie [z popasu w Titu] i tniemy na most z Bułgarią. Granica, teraz już nie kłamiemy i dalej. Nareszcie można wrzucić ostatni bieg. Droga bułgarska po drodze rumuńskiej to rozkosz i miód. Tak dobrze się jechało, że wykręciliśmy niezły czas od granicy, co uświadomiła nam mina policjanta gdy przeglądał nasze karty wjazdowe. Wybieramy najkrótszą drogę do Turcji. Niczego nie oglądamy tylko jedziemy. Wjeżdżamy w masyw górski po rewelacyjnej drodze. Po raz pierwszy od wyjazdu z domu moja opona pracuje całą szerokością. Na szczycie chwalimy drogę. 200 metrów dalej koniec drogi marzeń. Gdy góry zostają za nami robimy postój przy przydrożnym źródełku. W czasie konsumpcji chińszczyzny dołącza do nas dziki pies Bułgar. Zrazu ostrożnie potem śmielej coraz bliżej podchodzi. Chińszczyzny jednak nie chce. Mimo to nas nie opuszcza, tylko siada na środku jezdni i patrzy na nas. Jedzie samochód i trąbi, dziki pies Bułgar nie reaguje prawdziwy twardziel. Samochód omija go. Co za widok. Siedzi pies na drodze a auta go omijają, nawet ciężarówki. Kończymy postój, poczym ujeżdżamy ze 400 metrów i jest kemping. Aby nie powtórzyć frajerstwa z Rumuni zostajemy. I całe szczęście bo jak się później okazało był to ostatni kemping na trasie do Turcji w tej części Bułgarii. Z kempingu tego można było zadzwonić do domu, więc skorzystałem. Opłata za parę minut rozmowy wyniosła równowartość półtora zbiornika paliwa. Najdroższa telefonia z jaką się spotkaliśmy. Polska telefonia komórkowa jest tańsza, tylko że tu nie ma zasięgu.


Poprzedni dzieńDzień następny

Powrót do kalendarza