Dzień 9 - Czwartek 10.09.98| poprzedni dzień| dzień następny

Uliczka ...O świcie budzi nas modlitwa z minaretu. Okropność. Potem w raz z pierwszymi promieniami słońca zaczynają koncert wrony. Potem cisza, ale raczej niewyspani zbieramy się do wyjazdu. Niby wcześnie rano a drogi już pełne. Po pustych drogach Rumunii i Bułgarii to nowość. Dojeżdżamy do Istambułu.

 

 

 

 

 

ach te uliczki Istambułu ...Nie zamierzamy go zwiedzać, jedynie obejrzeć z jazdy.

[bc.biorąc pod uwagę prędkość to chyba z dreptania]

 

 

 

 

 

[bc.Dumny "afrikaner" w centrum Islamu]Już bardziej w centrum się nie uda zatrzymać

Bar uniwersalny na wodzie[bc.Bar uniwersalny, 10 lat temu nie było barierki]

 

Dworzec morskiZresztą na samo miasto trzeba lekko tygodnia a my mamy tylko 6 dni na "całą" Turcję. Więc parę godzin spędzamy w korkach, w ścisku, na autostradzie i w bocznych uliczkach. Pomiędzy samochodami w upale lawirujemy w kierunku Azji. Jeśli ktoś mi powie, że w Warszawie jest duży ruch to pozdrawiam. Tego nie da się opisać. Jednak ta lawa pojazdów, w odstępach milimetrowych, hamująca w ostatniej chwili przemieszcza się znacznie szybciej niż można się spodziewać. Wszyscy ładują się na chama i wymuszają ale robią to do pewnej, bardzo cienkiej granicy. Pozorny chaos jest nieźle skuteczny. A w ogóle to czułem się bezpieczniej i pewniej niż w naszych dużych miastach. Tureccy kierowcy są po prostu lepsi, sprawniejsi.

 

Na moście łączącym Europę z AzjąTrochę błądzimy w tym 10 milionowym mieście. Próbujemy trafić na most łączący europejską i azjatycką część miasta. Na pierwszy nie trafiliśmy, wjeżdżamy na drugi. Dziwne uczucie. Jadę na drugi kontynent. Ponieważ nie dysponujemy dokładnymi mapami, tylko ogólną mapą kempingów z kiepskim planem dróg, kierujemy się na autostradę w kierunku Ankary. W czasie postoju przy autostradzie zawieramy znajomość z policjantem na BMW. Do rozmowy włącza się przypadkowy kierowca. Oferuje nam pomoc we wskazaniu lepszej drogi nad jezioro Iznik Golu.

 

Przeprawa promemZamiast jechać drogą płyniemy promem z Gabze do Altinowa. Przeprawa ta zaoszczędza nam trzy godziny jazdy. Ekren bo tak ma na imię nasz miły tubylec zaprasza nas do domu jego brata w Ciftlikkoy. Dom brata pana Ekren poznajemy tylko z werandy. Bogdan opowiada o Polsce, zagłębia się w politykę. Ja z Krzyśkiem raczymy się herbatą po turecku oraz pysznymi placuszkami. My mieliśmy pełne brzuchy a on się nagadał, to był jedyny przypadek gdy Bogdan potem żałował, że tak dobrze zna język. Dyplomatycznie oznajmiając naszym gospodarzom, że w naszym kraju woda jest gratis tankujemy nasze zbiorniki na wodę. Pożegnalna fotka, dziękujemy i odjeżdżamy.

 

Jeziorko IznikJedziemy na ustalony kemping. Znajdujemy nad jeziorem coś na kształt parku ze stołami piknikowymi.

 

 

 

 

 

 

"Camping" w antycznej NicaePróba zasięgnięcia języka (przy pomocy zatrzymania radiowozu) kończy się potwierdzeniem, że ten kawałek trawy pomiędzy ulicą a jeziorem to bezpłatne miejsce kempingowe. Zostajemy. Wieczorny wypad do miasteczka okazuje się bardzo malowniczy, kto spał niech żałuje. Iznik to turystyczne miasteczko z wieloma zabytkami i kafejkami. Po sezonie trochę wyludnione, no i dobrze. W czasie wieczornego spaceru zwiedziliśmy ruiny starożytnego teatru, który rozebrano by zbudować mur obronny. Widzieliśmy wykopaliska wioski z XIV wieku. Spróbowałem świeżych, ciepłych pistacji. Bardzo fajne miasteczko ma klimacik, zwłaszcza w bocznych uliczkach.


Poprzedni dzieńDzień następny

Powrót do kalendarza