Grecja 2002 2/9 Powrót do strony wyjściowej

Ubawu co nie miara ale kibicowanie w pełnym wymiarze. Najważniejsze to odpowiednio ułożyć krawędź boczną buta na mini podnóżce. Resza jest już prosta : sprzęgło małym paluszkiem, ostrożnie gazik i łycha ....no chyba łyszeczka.
Z grupą umownie nazwaną x-Maślaka pożegnałem się w San Marino.

Fajnie - napisy po polsku, obsługa też. Ceny niby nie wysokie ale nie przyjechałem tutaj w celach zarobkowych o co mają pretensje sprzedawcy. Samo miasteczko urocze a...

P.S. Na zlot Varadero jechałem dalej już sam, otrzymując na pocieszenie termiczny kubek od niedoszłych zlotowiczów Varaderowców Jurka i Ewy. Dzięki - przydał się na zimne soczki i nie tylko.

... widoczki ze szczytu boskie.
W tle góry i wijące się serpentynki w które mam zamiar uderzyć.
A nie było to proste, gdyż jedyna dobrze oznakowana droga to z wschodniej autostrady, dwupasmówka do centrów handowych i starego miasta na czubku. Reszta dróg raczej znana jest tubylcom więc po co oznakowanie ?. Błąkałem się raczej kierując położeniem słońca odnajdując boskie widoczki i ciekawe miasteczka jak owo na zdjęciu.
Potem był środek Włoch. Nie żeby monotonny - ale jakoś nie utkwił mi za bardzo w pamięci. Zdjęć też nie napstrykałem za dużo.

Nocleg znalazłem (dosłownie) na nieczynnym "campingu" a raczej zimowym parkingu dla przyczep campingowych. Podniosłem szlaban, rozbiłem namiot. Po kwadransie na pełnym gazie przyjechał "ktoś" i chciał mnie wyrzucić ale udobruchałem go 5?. Na pewno nie wpisał mnie do książki meldunkowej. Dowiedziałem się od niego, że przy dobrej widoczności to widać stąd Rzym wszak jesteśmy prawie na 2000 metrów.

Tak - w nocy było czuć te 2000 metrów. Po przejechaniu kilku kilometrów pokazał się leżący śnieg co tłumaczyło nocną przytulankę dośpiwora i długie grzanie herbaty (stygła długo dzięki termicznemu kubkowi )
Tak więc i patriotyczny obowiązek - Monte Cassino. Niesamowite widoki z drogi dojazdowej do doliny jak i ze stóp samego klasztoru.

Potem był Neapol o którym nie chcę pamiętać. Jak się kiedyś spotkamy to może się przełamię i poopowiadam co oznaczają słowa "zobaczyć Neapol i umrzeć". Nic się jednak mi nie stało - fizycznie, ucierpiałem tylko psychicznie i atmosferycznie.

Z campingu pod Neapolem w strugach tropikalnego deszczu dojechałem do Brindizi skąd wieczorem miałem prom do Grecji.
Bilet nabywałem w biurze przed portem. Spytałem się wprzód czy mogę wejść - odpowiedzieli że tak. Zapłaciłem kartą bo ta nie była wrażliwa na deszcz. Jak wychodziłem w miejsu w którym stałem była dwumetrowa bliżej nie określonej głębokości kałuża.

Dla wysuszenia się wziąłem sobie kabinkę. Rano byłem suchy a poranek w Grecji co widać na zdjęciu był bezchmurny
Koszt promu: Motocykl + Osoba + Kabina bez kibla i bez widoku na morze 96?

Wof (czytaj wow) co za widoczki i upał. W tym miejscu w 15 minut wysuszyłem namiot i materacyk jaki utonął w 5 cm wodzie na campingu koło Sorento.

Na zdjęciu w tle Peloponez i jedyna nań całkowicie zakorkowana droga. Na mapie przejazd na Pelopones odbywa się autostradowym mostem - w rzeczywistości kursują tam promy stąd ten wieczny korek.

A przy drogach kapliczki, w nich palące się lampki.

Jak powiedzieli mi tubylcy kapliczki stawia rodzina osób które skończyły życie w tym miejscu jak i osoby które były "o włos" od takiego zdażenia. Sądząc jak jeżdzą Grecy nie jest tych kapliczek zbyt wiele, choć w ilości jakieś dwie na zakręt.

 


Powrót do strony pierwszek